Upadek matki

Zawsze marzyłam o byciu matką i wiedziałam, że to jedna z najważniejszych rzeczy, jakie muszę zrobić w życiu. Wiedziałam też z jaką pracą wiąże się macierzyństwo. Od 14 roku życia zajmowałam się dziećmi. Całe studia dorabiałam jako niania. Pod opieką miałam też na raz dwoje dzieci, w tym jedno od urodzenia. Wiedziałam, jak wykapać niemowlę, jak nakarmić, zmienić pieluszkę. Wiedziałam, że aby uspokoić niemowlę czasami trzeba włączyć suszarkę lub okap, że trzeba być spokojnym, bo dzieci czują emocje. Brat niepełnosprawny nauczył mnie cierpliwości, umiałam zachować pełen spokój nawet w czasie histerii dwulatka. Nade wszystko jednak WIEDZIAŁAM , jak się dzieci usypia. Jeszcze, gdy byłam w ciąży tata małej E. prosił mnie, żebym przed wyjściem położyła spać mała, bo głupio mu się przyznać, ale radzę sobie z tym lepiej niż on.
Mój synek nie był przez nas planowany. W ciąży bardzo martwiłam się, jak sobie damy radę. W końcu jesteśmy młodzi, mamy 25 lat, ja kończę studia, nie mamy mieszkania.Pierwszych 6 miesięcy ciąży to ciągły stres. Zero wsparcia od rodziców, nikt nie ucieszył się na wieść o wnuku, mimo, że z A. jesteśmy razem już 8 lat i ślub był planowany w przyszłym roku. Szukaliśmy mieszkania, bralismy kredyt na nie, wzięlismy ślub. Czułam się przygnieciona tym wszystkim. Nie miałam czasu na radość z bycia w stanie błogosławionym. Zaczęłam też źle się czuć. Pod koniec 6 miesiąca lekarka kazała mi leżeć w domku, bo u małego podejrzewano hipotrofię. Zastopowałam i przez kolejne trzy miesiące ciąży odpoczywałam, mówiłam do maleństwa, tańczylismy razem i dużo śpiewałam. Czytałam też o usypianiu dzieci wg planu znanej "zaklinaczki dzieci". Czytałam o świadomości w życiu o "slow life", medytacji. W planach miałam każdego dnia "odczuwać" dziecko. Nie chodzić ze złością do piaskownicy przez pół godziny, bo przecież biedroneczka w trawie ciekawa i w życiu na ten plac zabaw nie dojdziemy, tylko razem z dzieckiem poznawać świat i tę biedroneczkę podziwiać. Każdego dnia ćwiczyć "bycie teraz i tu", bo dzieci tego uczą wspaniale.
W dniu porodu czułam się przygotowana. Sam poród traktowałam, jak wyzwanie, cudowny moment, kiedy poznam swoje dziecko. W planie miałam świadomie wkroczyć w macierzyństwo, poród bez środków farmakologicznych , a każdy skurcz i ból z nim związany miałam odczuwać jako kolejny krok do poczucia ciepła ciała mojego maleństwa. Zaskoczę Was, ale taki poród miałam. Był cudownym przeżyciem. Jedyna kwestia , w której nie czułam się przygotowana, to było karmienie piersią i tu byłam przygotowana na "trudy macierzyństwa".
No i zaczęło się juz w szpitalu.... Płacz zwiastujący pojawienie się mojego syneczka na świecie zdawał się trwać w nieskończoność. Całą noc przychodziły do mnie położne i powtarzały, żebym położyła synka obok siebie, bo był ze mną 9 miesięcy i tęskni. Pomogło, troszkę mniej płakał, a ja nie spałam dwie noce, bo bałam się, że coś mu zrobię przez sen. Pierwszą teorię o zasypianiu w osobnym łóżeczku musiałam zmodyfikować. Po powrocie do domu, było tylko gorzej. Młody płakał bez przerwy, jak tylko odchodziłam od niego.Co tu robić? Znajoma pożyczyła mi chustę- moje wybawienie, bo mogłam już zrobić sobie śniadanie, bez słuchania tego głośnego, przeraźliwego, wbijającego się w serce, jak szpila, krzyku.
No dobrze, nie da rało rady inaczej, więc poszukałam pozytywów. Czytałam o zbawiennym wpływie spania niemowlat wraz z rodzicami, o noszeniu w chustach. Podobno w krajach, gdzie dzieci nosi się w chustach, zjawisko takie , jak kolka niemowlęca, nie istnieje.Dzieci noszone w chustach podobno są spokojniejsze, a spanie wraz z rodzicami buduje pewność siebie u dziecka. Nie miałam innego wyjścia , jak w te wszystkie teorie uwierzyć :)
Koło trzeciego tygodnia życia synka rozpoczęłam naukę zasypiania. Wypłakiwanie niemowląt w ogóle nie wchodziło w grę, bo to metoda okrutna, a dziecko przestaje w końcu płakać, bo instynkt podpowiada mu, że zostało porzucone i należy zaprzestać płaczu, aby nie zbliżył się żaden drapieznik. W teorii należy dziecko kłaść do łóżeczka zaraz, jak zaczyna byc śpiące. Gdy płacze, uspokoić na rękach i ponownie odłożyć. No dobrze, tylko moje dziecko nie przestawało płakać W OGÓLE ! Naukę zasypia po męczącym tygodniu wraz z mężem uznaliśmy za zakończoną naszą porażką. Ponownie próbowaliśmy dwa tygodnie później i znowu dwa tygodnie później. Za trzecim razem postanowiłam sie nie poddawać i nasza "walka" trwała trzy tygodnie. Pod koniec byłam na prawdę sfrustrowana. W praktyce wyglądało to tak, że całymi dniami syna usypiałam. Zachowywałam spokój, dawałam pieluszkę, smoczka, zachowywałam ciągle ten sam rytuał i nic. Ciągły płacz.
Poszłam do lekarza. Nie raz i nie dwa. Synek jest zdrowy, nic mu nie jest , to kolka, która minie, jak skończy trzy miesiące. No cuż, skończył. Według chińskiej teorii dzieci mają 100 dni na przystosowanie się do świata. W tym czasie mają niedojrzały układ pokarmowy, układ nerwowy, źle reaugują na bodźce. Skończył i 100 dni.
Tytuł tego przydługiego wywodu to : "upadek matki", bo jak ma się czuć matka, która robi wszystko, żeby poznać swoje dziecko. W całości oddaje się mu, karmi piersią, czyta i próbuje wszystkiego konsekwentnie przez kilka tygodni, kocha, przytula, całuje, a dziecko ciągle bezustannie płacze? Ostatnio wózek parzy.Jak ma się czuć matka, która słyszy, że jej dziecko jest rozwydrzone, bo nawet w wózku nie śpi? Kto słyszał, żeby dziecko cały dzień nosić i to 7 kilogramowe, a ono nadal płacze? O wsparciu karmiącej kobiety, to już nawet nie będę pisać, bo szkoda słów na wszystkie ciotki i babcie, które twierdzą, że mam "za chudy" pokarm i dziecko głodne. Nie chce mi się już tłumaczyć, że gdyby mały był głodny, to zjadłby mleko z butli, którą zdesperowani mu podawaliśmy.Czasami myślę, że to moja wina, bo poczatek ciąży był trudny. Podobno stres matki wpływa na charakter dziecka.... Nie wiem.Nie wiem, w ogóle dlaczego tak jest, ale jest. Nic tego nie zmieni,żadna metoda.
Nie pisałam tego, żeby narzekać, jaki to mam ciężki los. Piszę to do wszystkich matek, które siadaja czasami z dzieckiem na ręku i płaczą razem z nim dwie godziny. Do matek, które bledną i chudną w oczach, które nade wszystko się nie poddaja i kochają swoje dzieci, choć czasami możnaby ich nie lubić. Do matek, które każdego dnia do resztek swoich sił są cierpliwe i spokojne: KOCHANE JESTEM Z WAMI. DOSKONALE WAS ROZUMIEM. JESTEŚCIE CUDOWNYMI MATKAMI, CHOĆ TAK CZĘSTO W TO WĄTPICIE. NIE SŁUCHAJCIE RAD, OPINII NA TEMAT WASZEGO MACIERZYŃSTWA. DZIECI RODZĄ SIĘ JAKIEŚ. NA GENY NIE MAMY WPŁYWU I POZOSTAJE NAM CIESZYĆ SIĘ Z TYCH LEPSZYCH CHWIL, KIEDY WIDZIMY UŚMIECH NA TWARZY DZIECKA. ONO NAS KOCHA, TAK SAMO MOCNO, JAK MY JE I TYLKO TO SIĘ LICZY :)

Martyna

5 komentarzy:

  1. Pamiętam te dni, kiedy siedziałam i płakałam razem z dzieckiem. Pamiętam chęć ucieczki jak najdalej, bo ta "szpila w sercu" nie pozwalała żyć i cieszyć się macierzyństwem. Na pocieszenie dla wszystkich mam, które są na tym etapie napiszę - to mija. To naprawdę mija! I tak jak macierzyństwo daje czasem popalić, tak później wynagradza po stokroć każdą wylaną łzę. Pisze to podwójna mama, która teraz niemal unosi się ze szczęścia nad ziemią.

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany! Przejęłam się Twoją historią bardzo. Niestety nie podpowiem nic w tym temacie, bo tego nie znam. Moje dzieci po porodzie i kilka kolejnych miesięcy były spokojne. teraz wychodzą ich charakterki, ale to normalne. nie znam wiecznego płaczu i pisku. dla mojej wygody śpią z nami (tak, dobrze przeczytałaś. Oboje śpią z nami) Młodszą nadal karmię piersią. Za około rok planuję wyprowadzkę obojga, do jednego pokoju,a do tego czasu noszę, przytulam, śpię z nimi i w nosie mam co i kto do mnie mówi. może zamiast mądrości książkowych posłuchaj własnej intuicji?

    OdpowiedzUsuń
  3. Weszła na bloga przypadkiem, dzić i to jest jeden z pierwszych wpisów. Moje maleństwao ma 2 latka prawie i przechodzi bunt, ale to pikuś w porownaniu z pierwszymi 6 miesiącami. # pierwsze płacz i tysiące doradców i zero pomocy, ja miałam depresję. Emocjonalnie odeszli wszyscy maż też... Dałam radę, może bardziej nerwowa jestem i żal w sercu mam jeszcze do kilku osób,ale czas pomoze. mam też żal do siebie, ze tak bardzo bałam się/ nie chciałam mojej ukochanej córci trzymać na rękach bo się przyzwyczai. Dziś wiem trzeba było trzymac i tulić a nie tylko być perfekcyjną pania domu trzeba było być tulącą mamą. Dziecko się nie przyzwyczai do usypiania i ciąglego bycia na rękach nie ma takiej opcji. Świat dla malucha jest zbyt ciekawy aby ciągle być u mamy w ramionach. \\jednym zabiera to ciut wiecej zasu innym ciut mniej. Maleństwa też wiedzą, że mam i dzie do pracy trzeba im o tym mowic i zapewniać o powrocie po pracy do domu, zrozumieja wiedzą ze mama wróci....Moja cór ka wszystko zrozumiala a ja głupie miesieczne, dwumiesieczne itd. maleństwo uczyłam samodzielnego zasypiania.... aha słynna zaklinaczka nadaje sie ale nie do wszystkich dzieci sa takie co wola pachnaca miłością skorę mamy niz najpiekniejsze łóżeczko

    OdpowiedzUsuń
  4. przeżywam to samo... jutro idę do lekarza po 'uspokajacze' albo rozpocząć sesję... Moje Maleńśtwo ciagle płacze, a ja już z tym nie daję sobie rady... rozpoczynamy niedługo 4 miesiąc i nie zanosi się, że magiczne 100 dni u nas zadziała, bóle brzuszka, wyginanie się przy zasypianiu, płacz, ryk, niepokój zostaną z nami chyba na zawsze...

    OdpowiedzUsuń
  5. W ciąży miałam nerwy i stres, ale chyba nie jakoś permanentnie. Jestem raczej wrażliwą osobą i na ogół przejmującą wszystkim, ale nie wiem czy to mogło mieć wpływ na to co było później. U mnie od 3 tygodnia życia córki zaczął się jeden wielki koszmar.Najpierw co kilka dni, później już codziennie. Płacz przechodzący w ryk, histerie i darcie jakbym obdzierała ją ze skóry. Nie raz bałam się, że ona tego nie przeżyje. Cała czerwona, prawie tracąca dech w najbardziej przeraźliwym ryku jaki słyszałam od kiedy żyje.Płakałam razem z nią, dzwoniłam po lekarzy, słyszałam tylko jedno słowo "kolki". Tak więc próbowałam masę specyfików,ale córka nie miała problemów z brzuchem. W końcu się okazało, że w dzisiejszych czasach kolkami nazywa się każdy niezdefiniowany płacz dziecka. Nosiłam w chuście, układałam do spania w łóżku ze mną, bo nie miałam siły aby przyzwyczajać jej do łóżeczka po całym dniu niepokoju. Pomimo tego, że to przeraźliwe darcie było na ogół wieczorami to i tak mała była niespokojna w ciągu dnia. Wywijanie i szarpanie się przy piersi, byle pierdoła wyprowadzała ją z równowagi. Cały dzień nastawiony na uspokajanie i tulenie wystraszonego dziecka. Były dni, że od rana do wieczora miałam na sobie chustę i tylko momenty kiedy małej tam nie było. Po czasie jestem przekonana, że był to niedojrzały układ nerwowy albo jakiś diabeł ;) Marzyłam o końcu 3 miesiąca w nadziei na poprawę. Teraz córka ma 4,5 miesiąca i tak naprawdę dopiero od 4 miesiąca jest lepiej. Zniknęły ataki wieczorne, ma regularne drzemki i schemat dnia. Problem mam tylko z usypianiem jej, czasem jest to naprawdę walka. Widzę, że jest rozdrażniona, że jest senna a za chiny nie chce poddać się usypianiu. Zdarza się ale rzadko, że coś wyprowadzi ją z równowagi np. to, że nie może zasnąć lub ktoś kogo mało widzi weźmie ją na ręce. Wtedy faktycznie płacze, ale to nie jest juz taki szał.Nie lubi obcych i ludzi, których rzadko widuje. Boi się i nie chce być przez nich brana na ręce. Ale to chyba taki teraz okres. No i nadal nienawidzi wózka.Trochę z trwogą czekam na zęby ale po tym co przeszliśmy z mężem to chyba gorzej już być nie może. Dodam, że był to prawdziwy sprawdzian dla naszego małżeństwa. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie, jednak macierzyństwo wystawiło mnie na ciężką próbę. Sama nie wiem jak dalej będzie. Rzeczywistość zweryfikowała marzenia.

    OdpowiedzUsuń